
Wielu kibiców o Hanyu Guo mogło po raz pierwszy usłyszeć, gdy okazało się, że to właśnie ona będzie w środę rywalką Igi Świątek w Montrealu. Po tym spotkaniu Chinka może się pocieszać, że ugrała z Polką cztery gemy więcej niż Amanda Anisimova dwa i pół tygodnia temu w finale Wimbledonu. O ile w Londynie 13. Amerykanka była sparaliżowana nerwami, to sklasyfikowana znacznie niżej Azjatka zagrała bez kompleksów i korzystała z tego, że faworytka czasem walczyła sama ze sobą.
Świątek już to w lipcu przerabiała. Przytłaczające 114:1. “Za szybko, za bardzo”
Polka poprzednio z rywalką spoza Top200 światowej listy grała całkiem niedawno, bo w drugiej rundzie Wimbledonu z 208. wówczas Caty McNally. Wygrała dopiero w trzech setach, ale Amerykanka była tak nisko notowana z powodu kłopotów zdrowotnych (w przeszłości była już 54.). Guo to zupełnie inny przypadek. 27-latka specjalizuje się w deblu – w nim jest 33. rakietą globu, zdobyła pięć tytułów i cztery razy dotarła do finału. A singlowy ranking dopiero buduje, występując głównie w turniejach niższej rangi.
Liczby były dla Azjatki bezlitosne przed pojedynkiem ze Świątek. I nie chodziło tu tylko o pozycję na światowej liście oraz liczbę wygranych trofeów. Przewaga doświadczenia trzeciej rakiety globu w rywalizacji w tourze jest bowiem przytłaczająca. Dość powiedzieć, że do środy ona wygrała 114 meczów w prestiżowych turniejach WTA rangi 1000, a Chinka….jeden. Ta jedynka pojawiła się przy jej nazwisku po meczu otwarcia w Kanadzie, gdy wyeliminowała Julię Putincewą. Reprezentantka Kazachstanu od jakiegoś czasu radzi sobie słabiej i Guo potrafiła to wykorzystać.
Środowy występ 24-letniej Polki był książkowym przykładem spotkania, w którym topowej zawodniczce przez pewien czas po prostu nie szło. Komentujący w Canal+ ten mecz Joanna Sakowicz-Kostecka i Dawid Celt co jakiś czas przypominali, że można się tego spodziewać nie tylko w pierwszym spotkaniu w turnieju, ale zwłaszcza po dużym sukcesie i przerwie w grze. To wszystko potwierdziło się w pierwszym secie.
W samym pierwszym gemie Świątek zaliczyła aż trzy podwójne błędy. Po pięciu gemach miała ich na koncie już o dwa więcej.
– Nerwowy początek. Trzeba się skoncentrować niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie siatki – podkreślał Celt.
Świątek wyraźnie brakowało rytmu. Poza błędami serwisowymi nieraz posyłała piłkę w siatkę, a pod koniec seta zaczęła się tymi pomyłkami coraz mocniej frustrować. W pewnym momencie rozłożyła ręce i spojrzała bezradnie na swój sztab szkoleniowy.
W pierwszej połowie inauguracyjnej partii kluczowych momentach jednak posyłała zwykle na koniec asy, czasem błędami pomagała jej rywalka i dlatego prowadziła 4:0. Później coraz odważniej i zaczęła grać Guo. Najpierw to Polka wyciągnęła do niej pomocną dłoń. W piątym gemie zamiast asa na koniec było jednak autowe zagranie.
– Za szybko, za bardzo Iga chce – analizował znów Celt.
Brawa i wyczekiwany pisk. Świątek i Wiktorowski – osobno, ale oboje na plus
Ani przez chwilę jednak Chinka, która dostała się do turnieju głównego z kwalifikacji, nie była poważnym zagrożeniem dla faworytki. W najkorzystniejszym dla niej momencie zmniejszyła bowiem stratę do dwóch gemów, przegrywając 2:4 i 3:5. Polka w końcówce zaczęła już sygnalizować, że zaczyna łapać rytm. Co prawda przy pierwszej piłce setowej znów się pośpieszyła i posłała piłkę na aut, ale zaraz potem się zrehabilitowała.
W drugiej partii była liderka światowej listy radziła sobie z gema na gem coraz lepiej. Co chwilę notowała zagrania, za które zbierała brawa. A dodatkowym dobrym znakiem był fakt, że słychać było charakterystyczny pisk wydobywający się spod jej butów. To był bowiem sygnał, że zaczęła się lepiej poruszać. Efekt – jeden stracony gem w tej odsłonie, a od stanu 1:1 pięć z rzędu wygranych.
Guo mimo przegranej i tak ma powody do zadowolenia. W końcu niewiele brakowało, by w ogóle nie wystąpiła w singlu w prestiżowym kanadyjskim turnieju. Do eliminacji dostała się bowiem tylko dzięki temu, że wycofała się inna tenisistka.
Wydawało się, że Świątek może minąć się w drodze na kort z Tomaszem Wiktorowskim. Jej mecz był wyznaczony bowiem tuż po spotkaniu Naomi Osami, która rozpoczęła właśnie współpracę z byłym trenerem Polki w ramach okresu próbnego. Ale pojedynek zdobywczyni sześciu tytułów wielkoszlemowych opóźnił o niespełna godzinę deszcz, który zaczął padać zaraz po zakończeniu zwycięskiego pojedynku Japonki. Na koniec dnia – choć już osobno – zarówno Świątek, jak i Wiktorowski mieli powody do zadowolenia w Montrealu.
W trzecie rundzie rywalką Polki będzie Rosjanka Anastazja Pawluczenkowa lub Niemka Eva Lys.